Oskarżony jest właścicielem firmy brukarskiej, ma dwa domy i dwa samochody. Nie chciał składać wyjaśnień, zgodził się jedynie odpowiadać na pytania swojego obrońcy, mecenasa Bartosza Tiutiunika. Ten poprosił go o opisanie zdarzeń, który miały miejsce 4 lutego ubiegłego roku w domu przy ul. Herberta.
- Dzień wcześniej razem z Tomaszem W. piliśmy w moim domu alkohol. W pewnym momencie zasnąłem, a gdy się ocknąłem, Tomek czegoś szukał w mojej piwnicy. Na drugi dzień okazało się, że zniknęły mi stamtąd dwie piły spalinowe, a mojej partnerce biżuteria. Pomyślałem, że Tomasz miał z tym coś wspólnego, więc udałem się do niego. Zaczęliśmy się szarpać, uderzyłem go kilka razy w głowę. Potem wyszedłem, a kolejnego dnia dowiedziałem się, że Tomek nie żyje
- mówił Jacek M.
Oskarżony nie wiązał śmierci znajomego ze swoim zachowaniem
Oskarżony podkreślał, że nie wiązał śmierci znajomego ze swoim zachowaniem.
- Tomek miał trochę krwi na twarzy, mógł mieć złamany nos, ale nic więcej. Chciałem po prostu dać mu nauczkę. Gdy wychodziłem od niego, był przytomny i stał na własnych nogach. O jego śmierci dowiedziałem się od policjantów, którzy mnie zatrzymali. Na początku myślałem, że mnie wkręcają
- zeznawał 45-latek.
Brat ofiary przedstawił inną wersję zdarzeń
Tego dnia wyjaśnienia składał też brat ofiary, 59-letni Andrzej W. Przedstawił on nieco inną wersję wydarzeń z 4 lutego 2023 roku.
- O śmierci Tomasza dowiedziałem się od jego kolegi. Miał go pobić nieznany mi mężczyzna o ksywie "Bigos". Ten "Bigos" wtargnął gwałtownie, razem z futryną drzwi, do domu brata. Pobił go i wyniósł telewizor. Tyle się dowiedziałem
- mówił Andrzej W., który jest w tej sprawie oskarżycielem posiłkowym.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.